Polska wysycha i każdy może coś z tym zrobić
Polska krajem susz i powodzi. Jak się zaadaptować do nowych warunków?
Deszczowe lata, jesienne pluchy, okresowe powodzie i podtopienia, ale też liczne pojezierza, rzeki, strumyki i bagna – przez lata, wbrew głosom naukowców, przyzwyczailiśmy się do myślenia, że czego, jak czego, ale wody, to akurat nam nie zabraknie. Stąd zdziwienie, jakie co jakiś czas wywołuje informacja, że Polska ma odnawialne zasoby wodne na poziomie Egiptu, a więc państwa pustynnego, w którym, życie skupia się wokół Nilu. Według danych z roku 2017 jest to 60,5 mld m3 w przypadku naszego kraju i 57,5 mld m3 w przypadku Egiptu. Statystyki wyglądają lepiej w przeliczeniu na mieszkańca. Na jednego Polaka przypada około 1600 m3 wody, podczas gdy Egipcjanin ma dostęp do zaledwie 589 m3. Czy zatem możemy być spokojni? Nie, gdyż jesteśmy zaliczani do krajów zagrożonych wodnym deficytem. W krajach europejskich średnia wodnych zasobów na jednego mieszkańca wynosi 4560 m3. W Europie gorzej od nas wypadają tylko Czechy (1261 m3 na mieszkańca), Dania (1071 m3), Cypr (650 m3) i Malta (126 m3).
Opady zaskakują nie tylko drogowców
Sytuacja wodna Polski wynika w dużej mierze z położenia geograficznego. W naszym klimacie ścierają się ze sobą wpływy oceaniczne z kontynentalnymi, co skutkuje zmienną pogodą i małą przewidywalnością opadów. Oddalenie od oceanów powoduje, że dociera do nas mniej deszczu niż do krajów Europy Zachodniej. Sytuację destabilizują zmiany klimatyczne wywołane globalnym ociepleniem. Jeszcze 30 lat temu susze w Polsce pojawiały się co 5-6 lat, obecnie występują miejscowo co roku. Dzieje się tak, mimo że średnia rocznych opadów nie zmienia się i wynosi ok. 600 mm. Zmienił się za to ich rozkład w czasie. Długie okresy bez deszczu przedzielane są gwałtownymi ulewami. Meteorolodzy coraz częściej mówią o pogodzie na sterydach. Rozchwianie klimatu powoduje, że w jednym roku pojawiają się straty wyrządzone i przez susze, i przez powodzie. Do tego opady w Polce rozkładają się nierównomiernie. Najwięcej pada w rejonach górskich, jak Tatry Sudety i Bieszczady (powyżej 1000 mm rocznie), z kolei w pasie centralnym ciągnącym się od Wielkopolski po Mazowsze średnie opady wynoszą zaledwie ok. 500 mm. Sytuacje w tej części kraju komplikuje też fakt dużego nasłonecznienia i rosnącej temperatury średniej, przez co woda szybciej odparowuje z gleby. W efekcie, gdy w części kraju może brakować wody, w innej mieszkańcy mogą borykać się z podtopieniami.
https://www.bnpparibas.pl/blog/oblicz-jak-wplywasz-na-srodowisko-kalkulator-emisji-co2
Śnieg na wagę złota
Opady mają główne znacznie dla odnawiania się zasobów wodnych. Wielkim problem w ostatnich latach są bezśnieżne zimy. Są one dużym zmartwieniem nie tylko dla narciarzy, ale i dla rolników. Śnieg jest opadem, który miał w naszym kraju strategiczne znaczenie dla odnawiania się zasobów wód podziemnych i powierzchniowych. Śnieg zasilał glebę w wodę na wiosnę, czyli wtedy, kiedy budzące się do życia rośliny potrzebują jej najbardziej. Pokrywa śnieżna uzupełniała niedobory wodne wynikające z małych opadów w tym okresie. W Polsce do tej pory najwięcej padało latem. Gwałtowne letnie ulewy poprawiają statystyki opadowe, ale na ogół rozmijają się z potrzebami rolników. Jednocześnie woda po dużym deszczu nie ma czasu na przesiąkanie do wyschniętej gleby, tylko szybko spływa do rzek. Swoje robi wysoka temperatura, która powoduje wyparowanie wilgoci z gleby. Z perspektywy odnawiania się zasobów o wiele cenniejszym opadem jest wielodniowa mżawka, która skutecznie nawilża ziemię i zaspokaja zapotrzebowanie roślin.
Brak śniegu na ogół cieszy mieszkańców miast. Nie trzeba się męczyć przy odśnieżaniu, a na drogach panują lepsze warunki do podróżowania. Warto jednak zdać sobie sprawę, że śnieg wpływa na uzupełnianie zasobów wód podziemnych, z których w największym stopniu korzystamy w naszych domach. W jedenastu województwach zaopatrzenie z wód podziemnych przekracza 75 procent. Tylko w dwóch przeważają wody powierzchniowe. Dzięki stopniowemu rozpuszczaniu się śniegu, uwalniana woda ma czas, by się przesączać przez kolejne warstwy podłoża, wprost do podziemnych zbiorników. Podczas tego procesu woda się filtruje. Podróż w głąb ziemi, w zależności od rodzaju skały, może trwać nawet setki, a nawet tysiące lat. Tym samym woda, która leje się z naszego kranu daje nam możliwość kontaktu z odległą historią świata i chociażby przez wzgląd na to, warto traktować ją z szacunkiem. Gdy lustro wód podziemnych ulegnie znacznemu obniżeniu, mogą pojawić się problemy z jej dostawą. Głośnym echem odbiła się w 2019 roku sytuacja w Skierniewicach, gdzie nadmierny pobór wody przez mieszkańców, zakłócił jej dostawy. Regeneracja złóż wody podziemnej to proces długotrwały.
Susze na własne życzenie
Klimat klimatem, ale do nie najlepszej sytuacji hydrologicznej Polski dołożyliśmy sporo cegieł. Po II wojnie światowej kraj był intensywnie osuszany. W imię powiększania areału rolnego zlikwidowanych zostało wiele bagien i mokradeł, które działając jak gąbka, stanowiły naturalne rezerwuary wodne. Zbudowane zostały systemy rowów, które i dziś przyczyniają się do szybszego odprowadzanie wody do rzek i obniżenie jej poziomu w gruncie. Wycięte zostały śródpolne zadrzewienia i wysuszono stawy, które zatrzymywało w krajobrazie sporo wody opadowej. Budownictwo mieszkaniowe rozlało się na tereny zalewowe, które wcześniej skutecznie gromadziły nadmiar wody w rzekach. Okresowe wylewy rzek skutecznie nawadniały i użyźniały okoliczne pola. Regulacja rzek w dużej mierze utrudnia te naturalne nawodnienia. Problemem jest też wycinanie lasów, które doskonale retencjonują wodę i spowalniają proces jej spływania, zwłaszcza w rejonach górskich. Po nawałnicach woda gwałtownie spływa z ogołoconych zboczy prowadząc do groźnych wezbrań rzek i strumieni.
Nie lepiej sytuacja wygląda w miastach. Większość powierzchni miejskich została pokryta nieprzepuszczalnymi materiałami, przez co woda opadowa spływa do kanalizacji. Zdolności retencyjne miast i wsi zostały obniżone poprzez pozbywanie się terenów zielonych. Rośliny są żywymi zbiornikami wodny, którą potem oddają pod postacią pary wodnej, chłodząc nas w upalne dni. Poważnym problemem jest działalność kopalń odkrywkowych, które wypompowują wody podziemne, by dostać się do węgla. Prowadzi to do powstania lejów depresyjnych, czyli dużych dziur w ziemi, które prowadzą do obniżenia się zwierciadła wód gruntowych. Z działalnością takich kopalń wiązane jest zanikanie jezior Pojezierza Wielkopolskiego i problemy z wodą w tym regionie. Niestety wiele współczesnych inwestycji nie bierze pod uwagę, jak cennym surowcem jest woda i jakim problemem zaczynają być jej niedobory, co pokazują liczne przykłady regulowania mniejszych rzek i strumieni.
Łap wodę gdzie się da!
By poprawić gospodarowanie wodą w Polsce w pierwszej kolejności musimy zacząć zatrzymywać ją w miejscu, w którym spada. Anglicy mówią o zasadzie „trzech S” – „slow, spread and sink”, czyli „zwolnić przepływ, rozprowadzić wodę, pozwolić jej wsiąkać”. Dziś duża część wody opadowej w naszym kraju spływa do Bałtyku. Według badań prowadzonych w ramach programu „Stop Suszy!” Polska w zbiornikach retencjonuje 6,5% wody opadowej. Podczas gdy Hiszpania aż 45%. Plan przygotowany przez przedsiębiorstwo Wody Polskie zakłada podniesienie poziomu retencji dla naszego kraju do 15% do roku 2030. Wśród naukowców toczą się dyskusje na temat metod działania Plan rządowy zakłada m.in. budowę dużych sztucznych zbiorników retencyjnych oraz urządzeń piętrzących na rzekach, które mają rozwiązać problem powodzi i suszy dla terenów położonych w pobliżu dużych cieków wodnych. Inwestycje te często wywołują protesty ekologów, gdyż poważnie ingerują w istniejący ekosystem oraz zakłócają w naturalne szlaki organizmów rzecznych. Ekolodzy wskazują też na problem dużego parowania, a zatem utraty wody ze zbiorników. Wielu naukowców wskazuje na zwiększenie potencjału retencjowania wody przez naturę. Działania obejmują renaturyzację rzek, umożliwienie tworzenie się starorzeczy, odbudowę bagien i mokradeł, oraz sadzenie lasów.
Powszechną akceptacją cieszy się tzw. mała retencja, a więc zespół działań o mniejszej skali, które przyczyniają się do poprawy bilansu wodnego. Obejmuje ona budowę oczek wodnych, stawów, budowę zastawek w rowach, instalowanie przydomowych zbiorników do zbierania deszczówki, ale też zwiększanie powierzchni chłonącej wodę. Problem dotyczy zwłaszcza zabetonowanych miast. By zatrzymywać więcej deszczówki, opracowano koncepcję miast-gąbek. Obejmuje ona m.in. budowę podziemnych zbiorników, wykorzystywanie materiałów przepuszczających wodę do gruntu, ale też zastępowanie trawników łąkami kwietnymi, które nie wymagają intensywnego podlewania i częstego koszenia oraz zwiększanie ogólnej powierzchni zielonych. Mimo programów nagłaśniających potrzebę retencji w miastach, wiele miejscowości nadal rewitalizuje swoje rynki pozbywając się z nich zieleni i zamieniając je w place wyłożone betonowymi płytami lub kostką. Działanie takie w obliczu zmian klimatu to marnowanie wody, ale też pieniędzy.
Zmniejsz swój ślad wodny, zanim będzie za późno
Według danych Głównego Urzędu Statystycznego z 2018 roku większość, bo aż 72%, zużywanej przez ludzi wody wykorzystywana jest w przemyśle. Rolnictwo zużywa 10%, zaś 18% wykorzystuje się do eksploatacji sieci wodociągowo-kanalizacyjnej. Udział gospodarstw to tylko 13%, co wiele osób skłania ku refleksji, że oszczędzanie wody podczas brania prysznica, czy mycia zębów ma znikomy wpływ na bilans wodny, więc nie ma co tego robić. Z drugiej strony warto pamiętać, że duże zmiany, często zaczynają się od tych mniejszych, od zmiany społecznej świadomości. Kształtować w sobie szacunku do dobra, jakim jest woda, to nie tylko kwestia niższych rachunków. Według danych ONZ jedna trzecia populacji Ziemi nie posiada gwarantowanego dostępu do wody pitnej i ta liczba będzie się zwiększać. W Polsce w tym momencie używamy wody zdatnej do picia, często smacznej kranówki, do spuszczania nieczystości w toalecie, podlewania trawników, mycia samochodów. Dlatego coraz częściej się mówi o potrzebie recyklingu wody w gospodarstwach m.in. w postaci ponownego wykorzystania tzw. szarej wody. Niewiele osób zdaje sobie sprawę, że wodę marnujemy wyrzucając żywność. Wyprodukowanie jednego bochenka chleba to koszt około 800 litrów wody, a 1 kg wołowiny to już 14500 litrów. Ślad wodny kryje się też w ubraniach Para dżinsów kosztuje środowisko blisko 14 tysięcy litrów wody. Eksperci ostrzegają, że woda może stać się dobrem naturalnym, o które będą toczyć się wojny. Polska jest wśród krajów, które w niedalekiej przyszłości mogą mieć poważne problemy z zaopatrzeniem w wodę. Według prognoz, jeśli nic nie zrobimy, grozi nam wysychanie jezior, rzek i strumieni oraz erozja przesuszonej gleby, a co za tym idzie załamanie rolnictwa. Warto stać się częścią procesów, które powstrzymają negatywne trendy i pozwolą szybciej zaadaptować nasz kraj do nowej sytuacji klimatycznej.